W miasto na kołach!
Znaczek na tramwaju, znaczek na autobusie. A, i słów kilka oczywiście na stronie internetowej – miasta ciągle chwalą się tym jak doskonale przystosowaną mają komunikację miejską! Czy jednak wystarczy, że tramwaj jest niskopodłogowy, a do metra prowadzi winda? A może to tylko pozory dostępności?
Szukając transportu
Ruszam w Poznań. Chcę dostać się z jednego końca na drugi – mój wózek akumulatorowy może i dałby radę, ale spieszy mi się. Udaje się więc na przystanek. Już z daleka widzę ogromny symbol niepełnosprawnego na nadjeżdżającym pojeździe. Cieszę się – zdążę! Radość przemija, gdy tramwaj podjeżdża. Jest niskopodłogowy, to fakt – ale na tym ułatwienia dotyczące wsiadania się kończą. Przerwa między wagonem, a przystankiem jest zbyt duża, bym odważyła się na akrobacje. Mniejsze kółka w moim wózku mogą wpaść w szparę – i utknę. Oczywiście, zawsze mogę poprosić kierowcę o pomoc, jednak wygrywają obawy – mój wózek jest zbyt ciężki, by go dźwigać. A ja nie wiem czy przystanek docelowy jest już odnowiony, a co za tym idzie wystarczająco wysoki – czekałaby mnie loteria, wysiądę czy nie?
Rozpaczliwie odpalam odpowiednią aplikację w telefonie i mam – najbliższy przystanek autobusowy. Biegnę na niego ile pary mam w kołach i... trafiony! Podjeżdża autobus z rampą. Kierowca z uśmiechem wysiada, rozkłada ją i pyta dokąd jadę.
Pomysłowe oznaczenia
Zawsze w takich chwilach zastanawiam się kto dał naklejkę przystosowania pojazdom nie do końca dostępnym. Wózki manualne mają jeszcze mniejsze przednie kółka – i choć łatwiej manualnemu pomóc we wsiadaniu, to problem pozostaje – pojazd oznakowany jako dostępny rampy nie ma.
W Trójmieście spotkałam rozwiązanie genialne w swojej prostocie – dwa typy oznaczeń. Na jednym: niepełnosprawny. Na drugim: niepełnosprawny z osobą stojącą. Łatwo się domyślić, że to drugie oznacza pojazdy niskopodłogowe, ale takie, gdzie trzeba pomóc we wsiadaniu, pozbawione rampy.
Automatyka
W końcu docieram do celu! Kierowca pomaga mi wysiąść, a ja patrzę z niepokojem na zegarek: uf, prawie zdążyłam.
Spotykam się z koleżanką. Jest greczynką – porusza się na wózku manualnym, ale pary w łapach ma za nas dwie. Rozmawiamy – tłumaczę swoje spóźnienie, a ona opowiada mi o rampach elektrycznych, które są w jej kraju. Opowiadam, że w Polsce raz w życiu spotkałam automatyczny podjazd. W Warszawie, w środku nocy, wracając z konwentu. Oczywiście – automatyka była zepsuta. Musiałam czekać na kolejny. Z przyjaciółką śmiejemy się, gdy ona mówi, że u nich te rampy nigdy nie działają. Ma dziewczyna to szczęście, że porusza się samochodem.
Przypomina mi się zawsze ta historia, gdy ludzie w autobusie patrzą zszokowani na wysiadającego kierowcę i szepczą między sobą, że to powinno być zautomatyzowane. Jako stała użytkowniczka komunikacji miejskiej w różnych miastach – bardziej jednak ufam sile ludzkich rąk. I, przede wszystkim, prostocie rozwiązań.
A może tak pod ziemią?
Problem nie dotyczy jednak wyłącznie tramwajów i wybranych autobusów. To samo tyczy się warszawskiego metra – najnowsze składy są prawie równe z peronem, jednak nadal można się spotkać z ziejącą otchłanią przerwą. Samemu – nie wsiądziesz. Chyba że masz wprawę w balansie bliską zdolnościom akrobatycznym. Na wózku elektrycznym – nie pojedziesz. Chyba że masz pod ręką kogoś, kto zna twój wózek, wie za co chwycić i ma na tyle wprawy w pomaganiu, bo zrobić to odpowiednio szybko (w końcu mówimy o metrze).
Teoria, a praktyka
tekst: Sylwia Błach
zdjęcia: Dariusz Gajko
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz